niedziela, 22 stycznia 2012

Polski comeback!

Radość braci Jureckich po zwycięstwie nad Danią. 
Występy podopiecznych trenera Bogdana Wenty na tegorocznych Mistrzostwach Europy piłkarzy ręcznych bez wątpienia zwiększyły liczbę przyjęć na oddziałach kardiochirurgicznych polskich szpitali. Dotychczas nasi szczypiorniści rozegrali zaledwie cztery spotkania, gwarantując kibicom ilość emocji odpowiedzialną za minimum dotarcie do półfinałów europejskiego czempionatu.


Szczególnie energetyzujące była dwie konfrontacje biało-czerwonych. Pierwszą bombą emocji był mecz z Danią. Kiedy to Polacy potrafili odrobić sporą stratę, a jakby tego było mało jeszcze zakończyć tę konfrontację zwycięstwem. Bohaterem tego spotkania okrzyknięty został Marcin Wichary. I słusznie. Bramkarz polskiej reprezentacji raz po raz ratował nasz zespół przed utratą bramki, co dało podstawy do odrabiania strat.

Jednak to co przygotowali dla nas szczypiorniści dowodzeni przez Bogdana Wentę w sobotni wieczór przerosło nawet najsilniejszych psychicznie polskich kibiców. Po pierwsze ogromna strata podczas premierowej odsłony spotkania ze Szwecją. Jak wiadomo polski kibic nie znosi takich sytuacji. Gwarantuję, iż sporo widzów po pierwszej połowie zmieniła swoje wieczorne plany, wychodząc z pokoju, w którym oglądano mecz Polski dodatkowo szepcząc pod nosem to co zazwyczaj słyszy się w takich sytuacjach: „patałachy”, „do roboty by się wzięli, a nie…”, „nawet ja bym to strzelił” itp.

Na przebieg drugiej połowy złożyły się przede wszystkim dwa czynniki. Mianowicie olbrzymia chęć odwrócenia losów spotkania oraz nadmierna pewność siebie Szwedów. Jak tu nie być pewnym siebie, jeśli po pierwszych trzydziestu minutach meczu prowadzi się dziesięcioma bramkami? No właśnie, ta cecha kształtuje największe drużyny światowego sportu. Jednak polski duch walki, zacięcie oraz chęć obrony reprezentacyjnego honoru doprowadziło do rzeczy niesamowitej. Polacy zdołali odrobić straty. Ponownie wzorowo spisywali się nasi bramkarze - Piotr Wyszomirski oraz Marcin Wichary. Każda obroniona piłka powodowała to, iż Szwedzi tracili wiarę w siebie, a Polacy ów wiarę zyskiwali.

Kiedy myślę o takich polskich comeback’ach to od razu nasuwają się spotkania reprezentacji polskich siatkarzy. Bo to chyba pierwsza w kolejności ekipa, która potrafi wychodzić z olbrzymich opresji i to tak można rzec etatowo. Najbardziej w pamięć zapadły dwa mecze, ten na Mistrzostwach Świata 2006 z Rosją oraz ten z ubiegłego roku w ramach Pucharu Świata 2011 z Włochami. Obie konfrontacje zaczęliśmy fatalnie przegrywając pierwsze dwie odsłony meczu, jednak w odpowiednim momencie polski orzeł znów wzbijał się w górę prowadząc do odzyskania wiary w siebie, a co za tym idzie do wygranej.

Jak pokazują wymienione przypadki Polska jest krajem sportowców z charakterem, zdolnych do podniesienia się z kolan. Powstaliśmy po zaborach, powstaniach, a nawet po dwóch wojnach. Zatem te wydarzenia zahartowały nasz naród jak stop stali. Jedno jest pewne. Takie wydarzenia jak te sobotniego wieczora lub te z 2006, 2011 roku sprawiają, iż nie tylko nasi sportowcy odzyskują wiarę w siebie. Mianowicie wiele osób, które znajdują się na dnie - pod wieloma względami - od tego dna się odbija.

W imieniu kibiców wypada napisać tylko tyle: DZIĘKUJEMY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Właściciel bloga nie ponosi odpowiedzialności za treści zawarte w komentarzach...