poniedziałek, 23 stycznia 2012

Ligowa karuzela by Czaja!


Raz, dwa, raz, dwa, raz, raz… Słychać mnie ? Raz, raz. Tak ? To dobrze. Witam, nazywam się Rafał Czajkowski, od urodzenia interesuję się sportem, szczególnie piłką kopaną. Specjalnie dla Was, czytelników bloga Przemysława Sierakowskiego, będę zamieszczał co tydzień autorskie podsumowanie bieżących wydarzeń futbolowych na starym kontynencie. Postaram się przybliżyć najważniejsze wydarzenia weekendu rozgrywek piłki nożnej w telegraficznym skrócie.  Zatem, życzę miłej lektury.

Czwarty weekend miesiąca (20.01.2012 – 22.01.2012)

„Roman, Roman we have a problem”
Pierwszy sobotni mecz rozpoczął się na Carrow Road punktualnie o 13:45. Chelsea podejmowała gospodarzy - Norwich City. Nic nie wskazywało na niespodziankę, którą jak później się okazało piłkarze Kanarków zgotowali swoim fanom. Chociaż może jest to solidna hiperbola. Bo jeśli zerknąć w skład wyjściowy napastników ekipy ze Stamford Bridge wiedzielibyśmy, że obecność w nim Fernando Torresa nie gwarantowała gradu goli w tym meczu. Jednak wracając do spotkania, kontrolowała je oczywiście drużyna The Blues, jednak żaden z jej piłkarzy, mimo kolosalnej przewagi nie potrafilł znaleźć drogi do bramki strzeżonej przez Johna Ruddego (fantastyczne nazwisko, swoją drogą) „Roman, Roman we have a problem” - wydawał się wołać po końcowym gwizdku sędziego spotkania trener Chelsea - Andre Villas Boas. Jednak rosyjski miliarder niechętnie będzie dokonywał nowych transferów, szczególnie po jego ostatnich zakupach - David Luiz za 15mln funtów (obecnie piłkarz rezerwowy) oraz „bramkostrzelny” Fernando Torres za jedyne 50mln funtów. Tak więc trener londyńczyków zdaje się być pozostawiony samemu sobie, a kolejne słabe wyniki mogą mu przysporzyć wielu, niechcianych problemów.

„Sweet Revenge”
Sobota, wybiła godzina 18:30, zapraszamy na Reebok Stadium, a konkretnie gracze Boltonu Wanderers oraz Liverpoolu. Spotkanie ówczesnej przed ostatniej drużyny ligi z pretendentami do gry w Lidze Mistrzów przyniosło niespodziewane rozstrzygnięcie. Tym bardziej zaskakuje zwycięstwo drużyny Kłusaków, gdyż nie potrafili oni zdobyć chociażby punktu z ekipą The Reds w ostatnich 10 meczach! Ostatni raz urwali im punkty w październiku 2006 roku wygrywając na własnym terenie 2:0. Spotkanie miało jednak od początku sensacyjny przebieg, gospodarze prowadzili 2:0 i na nic zdała się bramkowa odpowiedź Bellamy’ego jeszcze przed przerwą. W drugiej połowie to gospodarze strzelili jeszcze jednego gola i pokonali swoje największe fatum ostatnich lat. Najlepszym momentem spotkania była zmiana przeprowadzona w 87’ przez trenera Boltonu, gdy  z najszczerszym uśmiechem na świecie boisko opuszczał David N’gog, który ostatnie lata spędził na Anfield Road.

„A Manchestery swoje…”
„Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy” – tymi słowami komentatorzy Canal+Sport rozpoczęli dwa arcyciekawe pojedynki w Premier League. Na pierwszy ogień lider – Manchester City podejmował trzecią drużynę w tabeli - Tottenham Hotspur. Pierwsza połowa przypominała jednak mecz Cracovii Kraków z Lechią Gdańsk, a akcje bramkowe można było liczyć na palcach jednej ręki. Dopiero druga część spotkania przypominała pojedynek najatrakcyjniej grających ekip w lidze angielskiej. W 9 minut zobaczyliśmy aż 4 gole. Najpierw dwa autorstwa City, później dwa ekipy z White Hart Lane. Emocje sięgnęły zenitu w 92 minucie, kiedy to Jermain Defoe nie trafił z 2 metrów ! A w 94 minucie ewidentny karny za faul Kinga na Balotellim, na gola zamienił sam poszkodowany, który w charakterystyczny dla siebie sposób nie celebrował zdobycie gola.

Zaledwie 30min później po emocjach w niebieskiej części Manchesteru, zawitaliśmy na The Emirates Stadium, gdzie drużyna Arsenalu Londyn podejmowała Manchester United. W pierwszej połowie co chwile groźnie było pod bramką Wojciecha Szczęsnego, jednak polski golkiper nie dał się zwieść piłkarzom Czerwonych Diabłów. Kiedy to już wszyscy chcieli iść na przerwę i posłuchać wypowiedzi trenerów, dośrodkowanie Giggsa i gapiostwo obrońców Arsenalu wykorzystał nie najwyższy na boisku Antonio Valencia. W drugiej połowie gospodarze mieli więcej sytuacji i tylko dzięki szczęściu Sir Alex Ferguson i jego podopieczni prowadzili jedną bramką. W 71 min jednak przełamał się Van Persie i wpakował piłkę do siatki strzeżonej przez Duńczyka, nie Szweda jak próbowali nas zdezinformować komentatorzy C+Sport, Andersa Lindegaarda. 10 min później Danny Welbeck po fantastycznej akcji gracza meczu - Antonio Valencii -wpakował jednak piłkę do siatki The Gunners i to druga ekipa z Manchesteru cieszyła się ze zwycięstwa nad rywalami. Po niedzieli 22 stycznia, już ciężej będzie innym ekipom dogonić The Citizens oraz Red Devils i można nieśmiało stwierdzić, że drużyny Roberto Manciniego oraz Sir Alexa Fergusona będą głównymi pretendentami do mistrzowskiego tytułu.

Cataluña i Madridista
W lidze hiszpańskiej chyba już nikt nie dołączy się do boju o wygranie tej ligi. Na czele, od dłuższego czasu widnieje tylko Real Madryt i Barcelona. Zdziwieni? Ja też nie. W tej kolejce obie drużyny, zgodnie pokonały swoich rywali (?) 4:1. W ekipie z Katalonii jak zawsze brylował przebojowy Leo Messi, zdobywca hat-tricka. Po drużynie z Malagi nie było co zbierać, a bogaty właściciel zespołu musi włożyć jeszcze sporo pieniędzy w team, żeby był on jakimkolwiek zagrożeniem dla dwóch hiszpańskich potęg. Real Madryt również rozprawił się ze swoim rywalem (?). O ile po pierwszej połowie można było mieć nadzieje na niespodziankę (szczególnie zwracam się tutaj do fanów Barcelony), o tyle w drugiej części gry istniał już tylko zespół gospodarzy, który po dwóch golach Ronaldo oraz trafieniom Callejona i Marcelo dobili bezproduktywną ekipę gości i pozostali liderem tabeli, z 5 punktami przewagi nad Barceloną oraz kolejnymi - Valencią i Levante.

Polska klasa światowa

W ten weekend chyba najbardziej będziemy pamiętać o występie Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego, którzy po fantastycznej grze podbili Hamburg wygrywając 5:1. Nasza dwójka eksportowa strzeliła po 2 gole i zanotowała po jednej asyście czym bardzo pomogli ekipie Borussi Dortmund dopisać 3 pkt do swojego dorobku. Co więcej, warto wspomnieć, że Lewy jest pierwszy w klasyfikacji kanadyjskiej (gole+asysty) Bundesligi i z sumą 21 oczek znajduje się przed takimi graczami jak Klaas Jan-Huntelaar, Raul, czy Mario Gomez. Drużyna trzech Polaków znajduję się w samym czubie tabeli, mając tę samą ilość punktów, co Bayern Monachium i Schalke 04. 

Autor: Rafał Czajkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Właściciel bloga nie ponosi odpowiedzialności za treści zawarte w komentarzach...